Vernissage: Freitag, 06. März 2009, 20 Uhr

"Cienie Mistrzów" / "Die Schatten der Meister"
Tomasz Partyka (PL)

Dauer der Ausstellung 06.03. - 02.04.2009

In Zusammenarbeit mit Galeria Le Guern, Warschau
>>> www.leguern.pl
Kurator: Daniel Doberstein


Performance: Freitag, 06. März 2009, 22 Uhr
Thomas Wagner (Herr Blum)
Pain.t Over
Lichtmalereiperformance
mit gamecontroller und sound
mehr >>> www.sensor-berlin.de

Photos from the opening & performance >>>

Bei der Ausstellung „Die Schatten der Meister“ zeigt die Galerie ZERO neuste Arbeiten des polnischen Künstlers Tomasz Partyka, die von der niederländischen Malerei inspiriert sind. Der Künstler suggeriert mit den Collagen, das Können alter Meister und verbindet es mit seiner eigenen etwas naiven Herangehensweise. Daraus entsteht Partykas subjektive Sicht auf die Kunstgeschichte, in dem er zwei Welten aufeinanderprallen lässt: die detailverliebte niederländische Realität und Mystik auf eine zeitgenössische Behandlung des Bildes.

Der Künstler selbst erklärt: „Dies ist kein Dialog mit der niederländischen Malerei, ich will vielmehr die Symbolik aufzeigen, in dem ich stets neue Elemente hinzuaddiere und durch die schier unendlich wirkende Möglichkeit des Vordringens dieses Ziel erreiche."

Die Ausstellung wurde ermöglich durch die Warschauer Galerie Le Guern.


Na wystawie „CIENIE MISTRZÓW”, którą otworzy 6 marca Galeria ZERO w Berlinie, zaprezentowane zostaną nowe prace Tomasza Partyki inspirowane malarstwem niderlandzkim.

Artysta tworząc collage, sugeruje się wspaniałym dorobkiem dawnych mistrzów i łączy z własnym nieco naiwistycznym językiem. Ukazuje sposób widzenia przez siebie „historii malarstwa", gdzie następuje zderzenie dwóch różnych światów: niderlandzkiej drobiazgowej rzeczywistości, mistyki i współczesnego traktowania materii obrazu.

Jak sam autor twierdzi – „to nie jest dialog z malarstwem niderlandzkim, chodzi mi o pokazanie symboliki i konkretu poprzez dodawanie, możność drążenia w nieskończoność - to jest to o co mi chodzi”.

Wystawa zorganizowana przy współpracy z Galerią Le Guern z Warszawy potrwa do 2 kwietnia.

"Turkus", Tomasz Partyka, 2009

Tomasz Partyka
ur. 1978 w Grudziądzu, w 2005 roku ukończył studia na Akademii Sztuk Pięknych w Poznaniu dyplomem z malarstwa w Pracowni Malarstwa prof. Jerzego Kałuckiego i w Pracowni Malarstwa Wojciecha Łazarczyka oraz dyplomem z wideo w Pracowni Wideo Marka Wasilewskiego.

Wystawy indywidualne / Einzelausstellungen:
2007
- Z dziada pradziada, Galeria Le Guern, Warszawa
- Z dziada pradziada, Centrum sztuki Współczesnej Łaźnia, Gdańsk
- Malarstwo, Galeria Kont, Lublin
2006
- Films and Paintings, Les Complices, Zurich
- Kunst Zurich 06
2005
- Bęc, Bęc, Galeria Le Guern, Warszawa
- Georgia on my mind, Galeria Pies, Poznań

Wystawy zbiorowe / Gruppenausstellungen:
2008
- Art Forum, BERLIN
- Szczęście - Festiwal Wola Art 2008
- KOMUNA OTWOCK -„MOŻLIWA, NIEMOŻLIWA? (demokracja), sztuka (do) demokracji”
2007
- Demos-kratos, Galeria Bielska BWA, Bielsko-Biała; BWA, Zielona Góra
- From Poland?, Kasia Kay Art Project Gallery, Chicago
- Red Dot NY (z Kasia Kay Art Project Gallery)
2006
- scope Miami (z Kasia Kay Art Project Gallery)
- Fruhstuck Mittag Kaffee Abendbrot, Happen Studio, Berlin
- Demos-kratos, Galeria Klimy Bocheńskiej, Warszawa
- Czas kultury, Galeria Program, Warszawa
- The One Minutes Festival, Gdańsk
- 35th International Film Festival, Rotterdam
2005
- FRESH, Kogart Galery, Budapest
- 11th Bristol International Short Film Festival, Bristol
- 7. Konkurs Malarstwa Młodych im. Eugeniusza Gepperta, BWA Galeria Awangarda, Wrocław
- WRO 05 - XI Międzynarodowe Biennale Sztuki Mediów, Wrocław
- Horyzont zderzeń, Art Poznań 2005, Poznań
- Prezentacji audio-video - szkoły poznańskiej, Galeria Klimy Bocheńskiej, Warszawa
- 8. Up-and-coming International Film Festival, Hannover
- International Short Film Fastival, Hamburg
- PEK 2005 Film Festival, Haga
- 52. Internationale Kurzfilmtage Oberhausen, Oberhausen
2004
- Sopot Film Festival, Sopot
- KAN Film Festival, Wrocław
- Jutro Filmu. Międzynarodowy Festiwal Filmów Amatorskich i Młodzieżowych, Warszawa
2002
- Festiwal Kontperformance, Galeria Kont, Lublin - performance
- Galeria Wozownia, Toruń - performance


"Ołów", Tomasz Partyka, 2009

Thomas Wagner - Pain.t Over


Pamiętam – oczyma unużanymi w mętnej wodzie wczesnodziecięcych wspomnień – moje wspinanie się po meblach i rozlany smutek nieobecnych rodziców. Być może zostało to dopowiedziane przez tutejszą chimeryczną i wiecznie unikającą przeszłości naturę. Cała ta rewolucja, to wszystko co stało się później, to wszystko, co prowadziło tęczowym sznurkiem do obecnego, pachnącego labiryntem kwiecia ogrodu, w którym dzisiaj siedzę ,zostało spowodowane właśnie tą cechą: Nieuzasadniona niechęć do historii. Gubię się, Tortillo, przyjdź proszę ze szczyptą błękitnej Omegi. Dzisiaj te stłumione okruchy i rozsypana po asfalcie (pompony, gałgany, nici i sznurki z szafy) głowa siostry interesuje mnie wyłącznie z punktu widzenia psychologii. Monique – nic na to nie poradzę – jest dla mnie wspomnieniem bez pokrycia. Nie zdążyło się tu wygrzać Twoje miejsce, siostro. Ponoć bawiłaś się ze mną bardzo często, ale dla samego siebie jeszcze wtedy nie istniałem. Zagadkowy ostry punkt, w dość zawiły sposób różniący mnie z rodzicami. Ze zrozumiałych względów zostałem zapisany do innej szkoły, niż ta, do której uczęszczała Monique, mimo, było nie po drodze.

Rozkwit mojej dziecięcej, przydławionej wyobraźni miękko zbiegł się z rozwojem ośmiobitowych komputerów. Latem 1988 roku otrzymałem od ciotki z Chicago ośmiobitowiec o nazwie Atari, pierwszą rzecz, dzięki której mogłem uciekać od nudnej rzeczywistości. W 1990 nastał czas komputerów szesnastobitowych; w konsekwencji w ogóle nie pamiętam szkoły. Mój kolega w okularach, jedno szkło zaklejone plastrem. Wiem, że dużo wtedy rysowałem, były to głównie przekroje silników samochodowych i brutalne historyjki obrazkowe wymyślane po to, by małym wysiłkiem zdobyć poklask klasy. Nie narysowałem w tym okresie ani jednego człowieka. Bez większego trudu wygrywałem wszelkie konkursy plastyczne, pomimo, że rysowałem wyłącznie maszyny.

Starsza siostra matki, Barbara, którą poślubił a następnie zamęczył pewien zdziwaczały, kościsty i wysoki nauczyciel z Betray-Betray (swoją drogą, uwieczniłem go na jednym z obrazów, kompulsywnego dziwaka) wyjechała w latach dziewięćdziesiątych do Ameryki, gdzie po kilku latach wyszła poczciwego, łysego inżyniera. Jej piękna podówczas siedemnastoletnia córka Isabell (moja kuzynka) była przez kilka lat wychowywana przez moich rodziców, w naszym domu, czekając na zielone światło od matki, która rzeczywiście ciężko pracując sumiennie przygotowywała możliwie najlepsze warunki dla córki, na drapieżnym amerykańskim kontynencie. Isabell była piękna i obiecująca. Uczyła się w liceum plastycznym. Podpatrywałem, jak rysuje zwierzęta w rui i jak po kryjomu płacze. Kochali się w niej wszyscy dwunastoletni lokalni lowelasi, a przede wszystkim ja. Pewnego dnia, powodowany zazdrością, wylałem galon lodowatego mleka na jej głowę. W wieku lat siedmiu straciła wszystkie zęby, bezmyślnie huśtając się na szkolnym krześle.

Boże, ten sam rozkojarzony typ co moja Nel. Czuję, że przeżarta Tramalem bruzda Rolanda wypełnia się wspomnieniami.

Wyrosły jej nowiutkie, najbielsze i najbardziej nieskazitelne perłową linią zęby, jakie widziałem u kobiety wtedy i kiedykolwiek później. Słuchała dobrej muzyki i mówiła po angielsku. Wspominam o niej, bo chodziło o farby i o nic więcej, bo z perspektywy czasu mogę czystym sumieniem stwierdzić, że niewątpliwie miała wpływ na to, czym zajmuję się teraz. Spędziliśmy razem kilka dziwnych, niezrzeszonych momentów, w których podgrzała moje zainteresowanie krzywymi, barwą i kompozycją, ale na razie nie chcę i nie będę o tym wspominał. Otóż uczyłem się świata, proszę pana.

Obecnie Isabell jest otyła i poważnie znerwicowana, pracuje w jednym z milionów Clementowskich biur, ma na utrzymaniu dziecko z nieudanego małżeństwa z pewnym ryżym Szwedem, który puścił ją kantem po roku nieodpowiedzialnego związku. Doszły do mnie ponure słuchy, że lodowaty palec nerwicy, którego odcisk znam przecież tak doskonale, położył ją niedawno na jakiś czas w klinice. Puszyste amerykańskie niebo i kolejna plastyczka, która przepadła w otchłani macierzyństwa.

Dorastałem w radości, niezupełnie świadom przyczyny nieszczęścia wyrytego na posępnej i wspólnej twarzy moich zapracowanych rodziców, w kolorowym świecie gier video przysyłanych przez ciotkę Barbarę w ramach dożywotniej wdzięczności dla mojej matki za przechowanie Isabell. Tęczowe lata osiemdziesiąte zmętniały, płynnie przechodząc w lata dziewięćdziesiąte i ich specyficzny, ukochany, trudny do uchwycenia ciężar – gdy próbuję to nieudolnie scharakteryzować, w chwytnej wyobraźni czuję ciężar monitora od szesnastobitowej Amigi. Byłem naprawdę wrażliwym chłopcem, ale była to wrażliwość hodowana na Jet Set Willy. W nastroju mglistej snu i lat dziewięćdziesiątych przeplecionej ciągle jeszcze żywą wstęgą ubiegłego dziesięciolecia, przypomnijcie sobie, co działo się wtedy dookoła nas; chciałem być inteligentnym i swobodnym dzieckiem każdego rodzica, którego widziałem w szkole.

Pamięć nastolatka w dość złożony sposób radzi sobie ze śmiercią ukochanej. Inaczej niż u abstrakcyjnego dziecka i inaczej niż u racjonalnego dorosłego. Psychoanalityk powiedziałby, że w mojej psychice doszło do potężnego tektonicznego ruchu skorupy, zwanego popularnie „zepchnięciem”. Ale wtedy, przy pomocy jedne zmyślnej, załzawionej miny sprawiłbym, że wewnętrzna publiczność takiego psychiatry eksplodowałaby śmiechem i natychmiast zrobiłoby mu się ciężko. Zaglądaliście kiedyś w oko śpiącego psa?
[...]
Nie byliśmy już razem, gdy na wiosnę położyła się w tamtych burych jeszcze łąkach i zatruta gorzkimi lekarstwami zmieszanymi z gorzkim alkoholem, odeszła na zawsze. Nie wiem, czy wspominałem już o pięknych okolicach południowej Polski, o niebieskich trawach porastających okolice dwudziestotysięcznych, zakompleksionych miasteczek, będących idealnym ośrodkiem dla dyfuzji plotek i sensacyjnych wieści. Nie chcę wnikać w detale, myślę, że wszystko działo się w moim młodym umyśle. Przeżyłem dyskretne załamanie nerwowe. Miałem obgryzione kciuki. Zmagałem się z solipsystycznymi lękami, podczas których nawet psychiatra i jego rzekoma pomocna dłoń (będę wam już na zawsze wdzięczny, niezmordowani słuchacze rozterek) były źródłem cierpienia, bowiem w napadach paniki ogarniało mnie poczucie nierzeczywistości w skrajnie subiektywnym wydaniu: nawet lekarz, proszę pana, był niczym innym jak tylko projekcją mojego Ja, nie wspominając o uczuciu widmowości moich słusznie przecież zatroskanych rodziców. Lista leków, które mi wówczas przepisywano, była imponująca. Układałem na ten temat niepoważne wierszyki:

Ja tam nigdy nie narzekam
Mam ze sobą clonazepam


Odnajdywałem w umyśle umiennego sprzątacza z miotłą, wmiatającego każdy dodatkowo obciążający problem pod lekko podpruty dywan mojego poczucia rozsądku. Znów miałem ochotę, by kilkoma niezrozumiałymi susami uciec do dzieciństwa, do czternastogodzinnego snu i do dwuwymiarowych gier video, zaprzeczając, że rzeczywistość uległa jakiejś wyraźnej deformacji. Uwierzcie – trudno było mi reagować inaczej, gdy przeczytałem w gazecie lakoniczną kolumnę o odnalezieniu wśród pól okalających to malutkie miasto zwłok dwudziestoletniej kobiety - po trzech dniach intensywnych poszukiwań.

Wszyscy chcieliśmy być wolni i nie potrafię powiedzieć, dlaczego sprawy potoczyły się akurat w ten sposób; do dzisiaj jestem przekonany, że tamten okres to tylko moja odkształcona wyobraźnia, choć niech ledwie znoszący już moje nastoletnie nabzdyczenie racjonalny czytelnik o rześkim umyśle wie, że niestety stało się to na tak zwaną prawdę.

tekst: Norman Leto
fragment z powieści „Sailor”


Top of the page
home